W dniu 13 kwietnia w auli Zespołu Szkół Transportowo-Mechatronicznych w Skarżysku-Kamiennej 24 uczniów gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych rywalizowało w XIII Powiatowym Konkursie Ortograficznym.
Język polski do łatwych nie należy, czego wyraźnym przykładem jest treść dyktanda, z którym przyszło zmierzyć się młodzieży uczestniczącej w konkursie. Rywalizacja odbyła się w dwóch kategoriach: gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. O zwycięstwie decydowała rzecz jasna – bezbłędność. Po sprawdzeniu wszystkich prac przez polonistki: Iwonę Kowalik, Agatę Krawarską i Małgorzatę Girgiel, ogłoszono klasyfikację końcową.
Wyniki w kategorii gimnazjów:
1. Agata Pajdo (Gimnazjum w Suchedniowie)
2. Róża Tokarska (Gimnazjum nr 3 w Skarżysku-Kam.)
3. Bartłomiej Rasztabiga (Gimnazjum w Suchedniowie)
4. Adrian Misiak (Gimnazjum nr 3 w Skarżysku-Kam.)
5. Katarzyna Łopacka (Gimnazjum w Suchedniowie)
Wyniki w kategorii szkół ponadgimnazjalnych:
1. Dawid Kabała (Zespół Szkół Ekonomicznych)
2. Dominika Maciąg (II Liceum Ogólnokształcące)
3. Mikołaj Leszczyński (Zespół Szkół Transportowo-Mechatronicznych)
4. Katarzyna Sieczkowska (II Liceum Ogólnokształcące)
5. Klaudia Sieczka (Zespół Szkół Ekonomicznych)
Laureaci odebrali dyplomy oraz nagrody w postaci książek, z rąk starosty skarżyskiego Jerzego Żmijewskiego oraz Joanny Żurawki, dyrektor Zespołu Szkół Transportowo-Mechatronicznych.
Poniżej tekst tegorocznego dyktanda
Niepohamowana żądza przygód
Wilhelm i Hiacynta-miłośnicy flory i fauny-spotkali się w położonym nieopodal Białowieży rezerwacie przyrody „Pogorzelce”. Ugodzeni strzałą Amora narzeczeni z niespełna dwudziestoczterogodzinnym stażem bez wahania zaplanowali swą podróż poślubną. Na szczęście nie doszło do scysji, ponieważ spokojna z natury Hiacynta nie miała w zwyczaju ani się handryczyć, ani też swarzyć o lada błahostkę. I chociaż rzadko popadała w chandrę po usłyszeniu mało zrozumiałych bądź nierealnych zamierzeń chimerycznego Wilhelma, to jego niepohamowana skłonność do fantazjowania zaczynała ją już nużyć. Wkrótce jednak porzucił on snucie półfantastycznych, mrzonkowatych bajdurzeń, nie chcąc zapewne w tenże lekkomyślny sposób zaprzepaścić swej niepowtarzalnej okazji na rychły mariaż. Świeżo poślubieni małżonkowie w okamgnieniu omówili szczegóły zapowiadającej się ekscytująco eskapady.
Wyruszyli niebawem. Był rześki, październikowy poranek, kiedy weszli na pokład honduraskiego frachtowca, wyruszającego w okołorównikowy rejs do Indochin. Podczas podróży napawali się widokiem bezbrzeżnego oceanu, chłonąc niecodzienny, urzekający obraz krwistoczerwonego zachodzącego słońca odbijającego się w lustrze wody. Błogi nastrój przerwały odgłosy nadciągającej burzy i gromadzące się na niebie granatowoczarne chmury. Znienacka uderzony piorunem w rufę okręt zaczął się pogrążać w sinoniebieskiej głębi. Paskudna wichura zniosła ich hen, hen na południe. Zbliżywszy się do powulkanicznych wysp, ujrzeli prastarą dżunglę i smukłe drzewa palisandrowe. Dzięki tej niespodziewanej zmianie sytuacji miłośnicy geografii i kontemplacji na łonie natury zanurzyli się w namorzynowe lasy i okoliczne chaszcze oraz niechcący stali się świadkami polowania krzyczącej wniebogłosy watahy pół-Mulatów o mahoniowej skórze na panterę mglistą. Zagubieni wędrowcy, choć zafascynowani egzotyczną przyrodą, postanowili jednakże poszukać śladów cywilizacji. Przedzierając się doliną Rzeki Czerwonej, wdychali wilgotne monsunowe powietrze. Dotarli do czteromilionowego Hanoi, gdzie zwiedzili jeden z najważniejszych zabytków- Świątynię Literatury, dawną siedzibę konfucjańskich filozofów.
Teraz, siedząc przy kominku i wspominając z zachwytem nieoczekiwaną przygodę, zagorzałe obieżyświaty z przejęciem rozważają, o co się w przyszłości pokusić: czy przemierzyć wzdłuż i wszerz północno-wschodnie rubieże Sahary, czy wyruszyć na poszukiwanie rzadkich minerałów i zamarzniętych mamutów w północnoamerykańskiej tundrze?